White Denim - Fits


White Denim kojarzeni są (o ile w ogóle) głównie z “Let’s Talk About It”- przebojowym, energetycznym kawałkiem w duchu The Stooges. Jednym z najlepszych utworów zeszłego roku, nota bene. Było jednak coś, co sprawiało, że nie traktowało się ich specjalnie serio - wiadomo: nazwa, zabawne zdjęcia na siłowni, wąsacz z teledysku, new age’owy layaut ich strony myspace’owej. Nowa płyta “Fits” zmienia jednak całkowicie ten obraz.

Zespół idealnie wybrnął z sytuacji “one hit wonders” i zamiast silić się na kolejny przebój, poszli w zupełnie przeciwnym kierunku - nagrali spójny album w zdecydowanie ciemniejszych barwach, przesycony bluesem. Zapomnijcie o “Let’s Talk About It”, tutaj dominuje psychodeliczny trans i potężne basowe brzmienie. W sumie łatwa wymówka dla zespołu bez pomysłu na refreny. Tyle tylko, że na tej płycie jest tak fantastyczny groove, że nawet nie czeka się na refreny. Po co? Żeby zburzyły ten tak starannie wypracowany nastrój? Zresztą, czy na pewno starannie? Zespół wydaje się czuć tak naturalnie w obranej stylistyce, że cała płyta może być równie dobrze efektem jednego jamu. Swoją drogą świetna odtrutka na zalewające zewsząd folkowe, noise’owe, czy balearyczne (zależy, czym aktualnie wymiotujecie) granie. White Denim nie wpisują się w żadną obecną modę, świadomie pozostają na prowincji.Trzeba dodać, że przy całej spójności płyty, są tu też momenty oddechu - cztery spokojne piosenki, połączone w dwie pary. Wszystkie pełne powietrza z funkowym a nawet soulowym feelingiem. Takich rzeczy nie nagrywa pierwsza lepsza grupka młodych, modnie wyglądających chłopców. Ba, tak się w ogóle dziś nie gra. A to, co się dzieje w ostatnim na płycie “Syncn”, można określić tylko jednym słowem - magia. Łkający wokalista, szczoteczki i plumkająca gitara, a do tego podskórne napięcie, o którym nie będę opowiadać, bo lepiej po prostu posłuchać. Hmm, płyta bez przebojów, a jedna z piosenek roku i tak tam jest. Znowu im się udało.


top